![]() |
I tak nas gdzieś pcha i ciągnie. A tylko nieliczni potrafią się oprzeć fali. |
Wyjazd do USA regularnie pojawia się w rozmowach jako ucieleśnienie snów. Dziwi mnie to stale, bo mówią o tym młodzi profesjonaliści, zarabiający więcej niż ich rówieśnicy i "ustawieni" na miejscu. W mojej opinii tutaj mają większą szansę na bycie "kimś" niż jako imigranci gdzieś na krańcu świata. Ale czy z marzeniami można dyskutować, używając logicznych argumentów? Przecież tam wszyscy są bogaci. "Tam" jest zawsze lepiej.
Kiedy wprowadziliśmy się do naszego budynku, zaczepiła mnie mieszkająca tu Wietnamka, dziewczyna Rosjanina. Po chwili wypytywania ("urodziłaś się tu czy tam?", "po jakiemu się tam mówi?", "a mówisz dobrze po angielsku?") doszła do wniosku, że jestem bardzo "lucky", że urodziłam się w Europie. Wizja Zachodu jako doskonalszego świata prześladuje niektóre Wietnamki - na widok białego faceta tracą zdolność racjonalnej oceny jego potencjału jako stabilnego partnera. Niektóre marzą o wyjeździe, "wyrwaniu się" stąd, z jakiegoś powodu sądzą, że sama zmiana lokalizacji pomoże im osiągnąć wyższy status społeczny. "Wiem, że nie chciałabym tu wrócić". Są też inne przypadki.
K. zakochała się na umór w chłopaku z zachodniej Europy. Oszalała na jego punkcie do tego stopnia, że rzuciła dobrą pracę, wyjechała za nim, zamieszkała z nim bez ślubu. Siedziała w domu, gotowała obiadki, a jemu po jakimś czasie się znudziło. Co było zrobić? Wróciła do domu, do rodziców. Pół roku zajęło jej psychiczne pozbieranie się. Podjęła znów aktywność zawodową. Niestety ma problem. Sąsiedzi, znajomi uważają, że jest "no good girl". Była z białym a on ją rzucił. Wbiła więc sobie do głowy, że żaden porządny Wietnamczyk nie ożeni się z nią. Efekt? Przyjaźni się głównie z ekspatami, turystami. Chce poznać kogoś, komu będzie mogła zaufać - nie jest łatwo. I chce wyjechać znowu. Tutaj czuje się spalona. Podczas trzeciego spotkania zapytała, czy nie moglibyśmy załatwić jej zaproszenia do Polski.
Mamy też koleżankę, która przy pierwszym spotkaniu oświadczyła, że jej marzeniem jest zamieszkanie w północnej Europie. A gdzie dokładniej? W Szwajcarii. W zasadzie gdzieś indziej też byłoby dobrze. Po prostu woli zimno i bardziej jej się tam podoba. Skąd o tym wie, skoro od urodzenia mieszka w Nha Trangu? Nie zapytałam.
A my? Mieszkamy od pół roku w Wietnamie. Przed zakupem biletów moi rodzice próbowali przekonywać nas, że to nie jest dobry moment, że czas na stabilizację, że przecież dobrze nam się mieszka w Olsztynie. Mimo to wyjechaliśmy. Tęsknimy za znajomymi. Mój wietnamski nadal jest do bani. Drażni nas tu mnóstwo spraw. Popodamy w stany uśpienia. Podłamujemy się. Cofamy. A jednak nie żałujemy, że tu przyjechaliśmy. Życie jest drogą i ciągnie nas to tu, to tam. Jak mamy się uczyć, jak nie na własnych doświadczeniach?
"Zazdroszczę" - to słowo, które często słyszą ludzie podróżujący czy też tylko przenoszący się gdzieś daleko na czas jakiś - jak ja i Adam. Znajomy powiedział mi kiedyś "nie przepraszaj mnie, jeśli nie masz tego na myśli, bo mnie obrażasz". Nie mów nigdy, że zazdrościsz, jeśli tak nie jest. I "tu", i "tam" mają miejsce piękne chwile. I "tu", i "tam" napotykamy trudności. Jeśli ważniejsze niż próbowanie dziwnych potraw, dogadywanie się z obcokrajowcami i odkrywanie nieznanych zwyczajów są dla Ciebie mieszkanie, stabilna praca i założenie rodziny, to nie masz czego zazdrościć. Każdy dąży do swoich własnych celów, do spełnienia własnych pragnień.
Niektórzy przez te dążenia wyjadą z Nha Trangu do Stanów Zjednoczonych. Inni przylecą z Olsztyna do Nha Trangu. Nie ma lepszych i gorszych ścieżek. Są ścieżki. I dobrze, że są.
Och, Twój post jest tak bardzo mój! Ale wiesz - w tym "zazdroszczę" chodzi bardziej o samą zazdrość jako taką, niż o pragnienie. To nie do końca jest pragnienie wyjazdu i życia tak jak Wy, a raczej żal do siebie o to, że się podejmuje inne decyzje, przerzucony na kogoś innego, "bo Wam jest łatwiej". Czyli nie prawdziwa zazdrość, a tęsknota za odwagą w realizacji marzeń bez oglądania się na to, jak to robią inni...
OdpowiedzUsuńA może jest i trzecia wersja? ;)
OdpowiedzUsuńKtoś może szczerze powiedzieć "zazdroszczę" i jednocześnie wcale nie żałować swoich wyborów. Bo niektórych rzeczy nie da się pogodzić. I choć ta osoba marzy o zwiedzaniu świata, wybrała rodzinę, stabilizacje. A wybierając jedną ścieżkę w życiu, zawsze tracimy tę drugą. Tak jak matka, która dla dziecka przerwała karierę, straciła figurę i poświęciła wiele nieprzespanych nocy, nie żałuje przecież wcale, że je ma ;)
Tak samo Wy możecie trochę zazdrościć znajomym mieszkania w Polsce, stabilizacji, kariery, spotkania z przyjaciółmi przy piwie. Co nie oznacza, że jesteście niezadowoleni z Wietnamu ;)
Świetny blog, pozdrawiam!
Dziękuję i także pozdrawiam! Nie wiem, jak to się stało, ale nie dostałam żadnych powiadomień o Twoim komentarzu. :(
UsuńBardzo ładne porównanie z macierzyństwem. Zastanawiam się tylko czy "zazdroszczę" w takich przypadkach to dobre słowo. Może trzeba wymyślić jakieś inne, o bardziej pozytywnym wydźwięku? :-)
No to trafiłam do Ciebie i już wiem, że zostanę i zamiast szyć wieczorem to będę czytać :)
OdpowiedzUsuńMądre rzeczy napisałaś. Trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona i już tak mamy, że czasami zazdrościmy. Ta zazdrość ma jednak różny ładunek emocjonalny. Gdy przenika w zawiść to niedobrze. Może mieć jednak pozytywny wydźwięk.
Każdy z nas poszukuje swojego miejsca, swojej drogi. Gdy marzysz o wyjeździe do USA to zazdrościsz tym, którzy taki wyjazd mają już za sobą. Pytanie tylko czy jak już i Tobie się uda, to będziesz szczęśliwa i spełniona? Pytanie czy się w ogóle uda wyjechać? Czy będziesz mieć w sobie odwagę, odpowiednio dużą determinację i środki, aby marzenie zrealizować. Więc zazdrościsz...:)
Ja od lat marzę o wyjeździe - wakacyjnym - do krajów azjatyckich (Wietnam, Tajlandia, Chiny, Japonia). Pewnie przez najbliższe x lat nadal pozostanie to w sferze marzeń, bo.....mam inne priorytety na dzisiaj....bo nie mogę sobie pozwolić na taki wyjazd.....bo... Zazdroszczę troszkę tym, którzy mogą, bo ja też bym chciała, ale nie żałuję, że dzisiaj wybieram inny kierunek. Wybieram, bo mogę. Dobrze napisałaś - nie ma gorszych i lepszych ścieżek. Dobrze, że są.
Ale mi miło! Cieszę się, że do mnie trafiłaś. :-) I cieszę się też, że tak dobrze rozumiesz mój wpis. Ja się teraz powoli szykuję do powrotu i też trochę zmiany priorytetów. "Wszystko ma swój czas" - to chyba z Księgi Koheleta. Ty wyjedziesz do Azji, jeśli tylko będzie to dla Ciebie wystarczająco ważne w danym momencie życia. :-)
Usuń