Emilia Krywko Google+ wietnam.info - blog o Wietnamie: lutego 2013 | blog o Wietnamie
wietnam

26 lut 2013

Wietnamska kawa

"Mam na imię Emi i jestem kawoholikiem"
Tym razem wróciłam z nowym uzależnieniem. Jest nim wietnamska kawa: czarna, gęsta i aromatyczna, od czasu do czasu bardziej łagodna, na słodko, z dodatkiem mleka kondensowanego.

Jak przygotować kawę po wietnamsku?
Potrzebujemy:
- (opcjonalnie) mleko kondensowane, słodzone
- filtr do kawy (jak widać na zdjęciu, nada się najprostszy); można kupić na allegro, trafiają się w chińskich sklepach
 
 - wietnamską kawę (dostępna na allegro); zwróćcie uwagę, że jest mielona grubiej niż większość "naszych", sklepowych - żeby nie przelatywała przez filtr, ale nadawała napojowi lekką gęstość
- kubek, nada się każdy, ale im bardziej lubiany, tym lepiej;P
KROK 1 (opcjonalny)
- nalać preferowaną ilość mleczka (w Emi przypadku na mały paluszek u dłoni)

KROK 2
- ułożyć na kubku dwa dolne elementy filtra
 
KROK 3
- nasypać kawy (zwykle 2 łyżeczki, ale co kto lubi)
 KROK 4
- przykryć kawę, lekko docisnąć
KROK 5 
- zalać wrzątkiem

KROK 6
- przykryć pokrywką, poczekać aż cała woda przecieknie przez filtr (to czasami ćwiczy cierpliwość...)
KROK 7
- zdjąć filtr, wymieszać, rozkoszować się pyszną kawą

Witajcie w gronie współuzależnionych.

10 lut 2013

Wydłużony Sylwester

Emi:
Wyruszyłam z Olsztyna zaraz po obejrzeniu fajerwerków przy "Szubienicach" na placu Dunikowskiego. Wylatuję z Sajgonu kilkadziesiąt godzin po kolejnym pokazie przy ulicy Nguyễn Huệ w Sajgonie. Moje obserwacje wykazują, że większość ludzi wciąż w mowie używa tego określenia.

Okazało się, że mój pobyt w Wietnamie to taki wydłużony Sylwester. Podróż życia, która się zaczęła, ale nie chce skończyć, mimo że już jutro będę w Anglii. Działo się dużo i mało. Było intensywnie i relaksująco. Męczyłam się, odpoczywałam, płakałam i zanosiłam śmiechem. Gubiłam się nie raz, ale dużo się o sobie dowiedziałam; choć może niekoniecznie tego, co chciałoby się o sobie wiedzieć.

Miejsca, ludzie, smaki - kocham doświadczać, kocham czuć. Dzięki wszystkim, których spotkałam na drodze. Ewo, Robercie, Alexie, Gosiu, miło było spędzić z Wami kilka chwil!:-)

W wyborze lato czy zima, lato wciąż wydaje się lepszą opcją. Dlaczego?

Pysssf:
Już nie jestem biały. Za to stałem się twardszym misiem. Nauczyłem się pić, zawarłem wiele znajomości. Wszystko, co dobre, zrekompensowało mi brudny tyłek i operację przyszywania języka, który prawie zgubiłem na plaży w okolicach Hoian. Jakiś typ gadał do mnie non stop przez kilka dni, więc mówię teraz nieźle po angielsku. Inna sprawa, że kilka razy mało mnie nie zgnietli i mam już drugi kapelusz, bo pierwszy zgubiłem. Emi bywa strasznie niezdarna, ale za widoki i kilka doświadczeń jestem skłonny jej wybaczyć. Trochę tylko mi smutno, że już wracamy. Mam nadzieję, że niedługo pojedziemy gdzieś jeszcze. Przekonajcie Emi, proszę.

Wietnamski nowy rok


Pierwszy raz spędzam to święto z rodzinką, ale wszyscy powtarzają mi, że w tym roku w związku z niedawnym pogrzebem jest skromniej, że tylko bánh trung jest typowo świąteczne. Mimo to czuć uroczystą atmosferę.

Wczoraj wieczorem z już-nie-taką-małą Linh (miała 9 miesięcy, gdy pierwszy raz odwiedziłam Sajgon) wybrałyśmy się, żeby pooglądać kwieciste dekoracje i pokaz fajerwerków o północy. Targi kwiatów to jedna z bardziej rozpowszechnionych tradycji noworocznych obok wystawek, gdzie można poprosić o wypisanie noworocznych życzeń, kupić jakiś gadżet na szczęście oraz firmowych stoisk kompanii piwowarskich, producentów kawy i mleka w kartonikach (ok, to nie tradycja, to komercja).

Emi i Linh
Tłumy w sylwestrową noc
Stoisko z wypisywaniem życzeń

Tablica przy wejściu na event najbardziej popularnego producenta kawy

Targ kwiatów w parku przy Phạm Ngũ Lão

Odpowiednik naszych kolędników - tańczą i grają na bębnach, odwiedzając domy przed Tết

Punkt dwunasta rozpoczął się 15-minutowy pokaz fajerwerków. Jak tylko łącze pozwoli, pokażę Wam krótki filmik, a tymczasem zadowólcie się serduszkiem.:-)

Gdy wróciłyśmy do domu (oczywiście Emi po drodze próbowała się zabić o jakiś skuter. Wiedzieliście, że można się potknąć o skuter?;)) Gdy wróciłyśmy do domu, wszyscy składali sobie życzenia i, uwaga, dostałam czerwone kopertki - li xi ("lucky money") od cioci i wujka! I tu trochę zgłupiałam, bo Linh przygotowała kopertki dla wszystkich, a ja miałam tylko dla młodszych od siebie.:( No nic, mam nadzieję, że ciociowujki wybaczą niekumatej Tâm z Balanu. Tyle krótkiej relacji na dzisiaj, bo jestem w trybie: jeść, spać, jeść, spać i inne czynności mnie wyczerpują.;-)

Szczęśliwego nowego roku! Chúc mừng năm mới!
Jak chcecie więcej zdjęć, zaglądajcie na facebooka.:-)

9 lut 2013

Śmierć? Puk, puk, to ja. cz. II


Odstęp między pierwszą a drugą częścią tej notki nie był zamierzony. Wynikał raczej z niemożności zmierzenia się z problemem. Wszystkie wrażenia spisałam od razu. Najpierw po angielsku w mailu do znajomego, później po polsku w słowotoku pozbawionym gramatyki. Żaden z tych tworów nie był wystarczająco dobry, by ujrzeć światło dzienne. Podchodzę więc do tematu pogrzebu babci po raz trzeci, licząc na to, że czas, który minął  i odpoczynek, jaki przyniósł mi Sajgon, poprawią jakość tej notki. Spróbujcie wcielić się we mnie, czytając ten opis. Może będzie Wam łatwiej przez to przebrnąć?

Zwyczaj nakazuje, aby od chwili śmierci do pochówku lub spalenia ciała nie pozostawiać zmarłego samemu sobie. To dlatego rodzina czuwa w domu pogrzebowym. Siedzę więc tutaj z ciocią, kuzynami i wujkami, z których części w ogóle nie znam, ani nie kojarzę. W międzyczasie przychodzą różni ludzie, aby pożegnać się z babcią. Znajomi z dzielnicy, z pracy, koleżanki cioci i mojej mamy.  Złota gwiazda na czerwonym suknie tuż ponad trumną. Jakiś rodzaj żałobnej melodii powtarzany w kółko od nowa. Tradycyjne napisy po starowietnamsku (a może chińsku?), których nikt nie umie mi objaśnić. Ciągle pojawiają się nowi goście, zapalają trociczki, klękają, wykonują pokłony. Kwiaty. Zapachy. Wszystko jest tak inne niż w Polsce i jednocześnie tak podobne w niektórych aspektach. -To najmłodsza córka Nhân - słyszę co chwilę. Jest mi nieswojo, ponieważ tak naprawdę nie wiem, jak powinnam się zachować. Palę kadzidełka, gdy mi każą, ale mam wrażenie, że ciocia i kuzyn, którzy na zmianę podprowadzają mnie pod trumnę, nie zdają sobie sprawy z tego, że oboje to robią. Nic to. Może lepiej zrobić to zbyt wiele niż za mało razy? Chwilę po dwudziestej drugiej em Hung odwozi mnie do hotelu, ale sam wróci – mężczyźni zostają przy babci całą noc.

Następnego ranka budzę się dziesięć minut po czwartej. Zakładam sukienkę świeżo spod hojańskiej igły – jedyny strój w odpowiednim kolorze w mojej wyjazdowej garderobie. Jaki kolor powinno się nosić na wietnamskim pogrzebie? Najbliższa rodzina zwykle występuje w bieli, czerni lub połączeniu tych kolorów (dół: czerń, góra: biel). Przybyli w większości mają na sobie ciemne ubrania, choć są i tacy, którzy nie przykładają do ubioru żadnej wagi. Budzę chłopca, śpiącego na rozłożonym łóżku przy recepcji. Jest zaspany, udaje mu się otworzyć bramę dopiero za czwartym wciśnięciem klawisza na pilocie. Czwarta trzydzieści czekam u wylotu uliczki, żeby znowu dać się zabrać do domu pogrzebowego. Babcia przez ponad sześćdziesiąt lat należała do partii komunistycznej, stąd możliwość korzystania z tego przybytku w preferencyjnej cenie z dodatkiem w postaci przedstawicieli partii, biorących udział w uroczystościach. 

Punkt piąta trzydzieści, zgodnie z planem, rozpoczyna się ceremonia. Najpierw cztery strony życiorysu babci, potem podziękowania od rodziny dla przybyłych. W końcu coś, czego nie rozumiem. Przewodniczy temu nieznany mi człowiek, przebrany w tradycyjny strój. Znowu porusza mnie wietnamski synkretyzm. Pogrzeb osoby partyjnej, rodzina ateistyczna, a mimo to zwyczaje są zupełnie pozbawione świeckości. Atmosfera ma w sobie coś magicznego. 

(miejsce na nagranie, którego nie mogę dodać na łączu, którym teraz dysponuję)

Kiedy mężczyźni kończą tajemnicze obrzędy, po kolei zapalamy trociczki, by w końcu ruszyć w pochodzie. Przechodzimy jakieś 150 metrów: rodzina, trumna, przebrani pracownicy firmy pogrzebowej. Idę z białą opaską na czole, niosę to, co nieść kazali (biała szarfa, do spalenia później wraz z trumną). Docieramy do samochodu – furgonetka pozbawiona siedzeń, z zamontowanym systemem do wkładania trumny. Najbliższa rodzina jedzie tym właśnie pojazdem, na drewnianych ławeczkach. Jadę więc po prawej stronie babci, zaraz za kobietą, która przez całą drogę rzuca przez okno fałszywe pieniądze. Co chwila jakiś ląduje mi na kolanach. Wyrzucam je wszystkie na ulicę. Po drodze zatrzymujemy się przed domem, żeby babcia mogła odwiedzić to miejsce po raz ostatni. Pół godziny później docieramy na cmentarz. Z autokaru jadącego za nami wypełzają ludzie, którzy przyszli pożegnać babcię. Znikną zaraz po ceremonii. 


Podchodzimy pod salę, z której z łkaniem wychodzą nasi poprzednicy. Zmarły był młody, nic dziwnego, że tak im ciężko. Smutek przenika całe powietrze. A tu fabryka. Tamci wyszli, my wchodzimy. Błyskawicznie zmienia się napis na neonowym wyświetlaczu: nazwisko denata. „Nasza” trumna ląduje na środku pomieszczenia, na katafalku, który jak się później okazuje, a pod spodem rodzaj zapadni, a może raczej windy? Kierowani przez pracowników firmy pogrzebowej, działamy jak marionetki – zapalić kadzidełka, uklęknąć tam. Staram się naśladować ruchy młodszej kuzynki. Dwa pokłony, wyprostować się, dwa pokłony. Czemu tyle? Czas leci. Poganiają – mężczyzna rozrywa bukiet, wręczając każdemu pojedynczy kwiat. Rzucamy je na trumnę. Ląduje na niej też większość przedmiotów niesionych przez rodzinę i nasze białe stroje: pełne ubiory spodnie, tuniki i czapki: cioci, wujka i kuzyna i opaski na głowę: moje, kuzynki i bratanków babci. Później dowiaduję się, że dzieje się tak dlatego że rodzina postanowiła skrócić żałobę w związku z nadchodzącym świętem Te´t. Wchodzenie w nowy rok w żałobie to zły omen. Zwykle te obrzędowe stroje spalane są podczas dodatkowej ceremonii na zakończenie okresu żałoby.


Ledwie kończymy rzucać kwiaty, trumna zaczyna zjeżdżać w dół. W ekspresowym tempie przechodzimy do sali niżej. Tu przez szybę można zobaczyć, jak mężczyźni przestawiają trumny, które już zjechały. Ostatnie spojrzenia i powrót do autokaru, który odwozi nas z powrotem pod dom pogrzebowy. Ludzkie życie to tchnienie. Czym jest więc pogrzeb? 

A w uszach ciągle słyszę tę, powtarzaną bez przerwy, melodię żałobną...

2 lut 2013

Piąty dzień w Sajgonie, a ja jeszcze nie widziałam katedry. Za to próbował się ze mną umówić muzealny strażnik. Miś zdobywa nowe znajomości. Nie mogę spać. Na skrzynce mailowej tylko informacje o wypłatach z bankomatu. Tęsknię za czymś nierzeczywistym, czego nie mogę określić. Owoce w okolicy są strasznie drogie jak na Wietnam. Na przejściu przy Ben Thanh tak się zapatrzyliśmy z jakimś facetem, że mało nie wpadłam brodą w jego klatę. Jest dziwnie, nierealnie. Nie mogę znaleźć słownika. Jestem już zdrowa. I piszę jak wtedy, gdy miałam 12 lat.

1 lut 2013

Sajgoński? przerywnik

Wypasiony, biały kot z rudą plamką przemyka pomiędzy nogami restauracyjnych gości. Zamawiam zupę z kurczakiem, myśląc, że tamte kocię nie miało szansy dożyć takiego wieku i wypasu.

Hoiańskie kocię. Małe i białe, na trzęsących łapkach. Przebiegło przede mną i Elio, gdy jedliśmy lunch na tamtejszym rynku.

Kilkanaście godzin później, w środku nocy, ściągnęło nas na rynek przeraźliwe miauczenie. Z nosami między kratami wypatrzyliśmy malucha, jak chwiejnie stoi na straganie, podczas gdy dookoła przebiegają szczury, większe od niego.

- Czy możemy coś zrobić?
- A co powinniśmy? Nie możemy uratować każdego kocięcia. Jest za małe. Nigdzie nie ma jego matki. Popatrz na nie - choruje, nie dożyje ranka.

Odchodzimy. Kawałek dalej dochodzą nas krzyki innego kociaka.

Kilkanaście dni później dostanę maila:
Dzisiaj zaryzykowałem wybranie się na rynek. Jest mały, ale bardzo żywy, zupełnie inny niż w nocy: wczoraj nawet nie zauważyłem, że tam JEST rynek. Prawdopodobnie z powodu braku świateł i zdesperowanych kociąt, tak przypuszczam.

Ciężko zapomnieć obrazek małego, białego nieszczęścia.

Patrzę, jak chłopak z obsługi lekko kopie przebiegającego, wypasionego z rudą. Ten, nawet bez miauknięcia, zmyka, ale wiem, że za chwilę znowu będzie ocierał się o nogi jedzących. Widzę go tu codziennie.

Przeznaczenie macza palce we wszystkim i nie da się liczyć na równość i sprawiedliwość.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...