Emilia Krywko Google+ wietnam.info - blog o Wietnamie: stycznia 2013 | blog o Wietnamie
wietnam

30 sty 2013

Śmierć? Puk, puk, to ja. cz. I

- Kto idzie piechotą na lewo, kto jedzie roller coasterem na prawo.
Podreptałam. Po jakichś dziesięciu minutach dotarłam do celu. Wodospad Datanla mimo pory suchej prezentował się całkiem, całkiem. Poprosiłam jakichś słowiańskich turystów o fotkę z Misiem. Po kilku zdaniach wymienionych z chińskimi współwycieczkowiczami i kilku nawzajem sobie, z jakimś przypadkowym mężczyzną o lekko indyjskiej (?) urodzie, wykonanych zdjęciach okazało się, że wrócić muszę także o własnych nogach, bo sprzedawca biletów po tej stronie toru ma właśnie przerwę lunchową. To już nie było takie łatwe. Zakaszlana, zasmarkana i spalona słońcem zaczęłam wspinać się pod górkę. Z dwiema przerwami na "smarku, smarku, akha, akha" dotarłam do wejścia na szlak i zerknęłam na telefon. Trzy nieodebrane połączenia. Numer nieznany. 


- My grandmother passed away this morning. I think you should know. - po kilku minutach niełatwej językowo rozmowy okazało się, że niestety chodziło o "our grandmother". Szok, niedowierzanie i zastanowienie, co robić? Szybka wymiana telefonów i maili: z mamą, z Adamem, z Attilą. Zdenerwowanie zaburzyło mi odbiór rzeczywistości. Nakrzyczałam na mamę, naburczałam na pół wycieczki, nie chcąc się jednocześnie przyznać, co się stało. Ostatecznie decyzja: zmiana planów, szybkie zabookowanie miejsca w autokarze do Sajgonu na jutrzejszy poranek.

To było około godziny trzynastej. Do hotelu odstawiono mnie chwilę po piętnastej. Chwyciłam bilet na open busa i pobiegłam do biura, modląc się po drodze, żeby były jeszcze wolne siedzenia. Tam, gdzie powinna znajdować się agencja TM Brothers*, znajdowała się kawiarnia. Jej właściciele zawołali sąsiadkę. Sąsiadka poszła do najbliższego easyridera**. Ten jakimś cudem wiedział, gdzie się przeprowadziła moja ulubiona firma przewozowa. Tak to działa w Wietnamie - jeśli coś jest niedoorganizowane, nie martw się, czyiś siostra, brat i/lub sąsiad po kilku minutach (a może godzinach?) w końcu jakoś rozwikłają sprawę i wszystko się dobrze skończy. To Wietnam. Tu wszystko jest możliwe. Nawet to, czego nigdy nie chciałbyś doświadczyć lub to, o czym podświadomie i zupełnie nieświadomie marzysz od zawsze.

Kierując się wskazówkami: w prawo, w lewo, kawałek prosto, w prawo i będzie "big sign", o dziwo, bez żadnych problemów dotarłam na miejsce. Na moją uwagę, że ani na stronie, ani na bilecie nie mają aktualnego adresu, usłyszałam od kobiety tylko kruche i nieśmiałe: "ajm sori, ajm sori". Nie miałam serca na nią krzyczeć. To Wietnam. Pewnie jej szwagier zapomniał uaktualnić dane. I po cóż ja się mam przejmować?

7:15 następnego ranka mieli mnie odebrać z hotelu. Udało im się już około 7:30. O 8:00 wyruszyliśmy z Dalat. Na miejsce dotarliśmy, nie jak było przewidziane o 16:00, ale o 17:30. Nie taki zły wynik, o ile nam się nie spieszy. Jak to ktoś niedawno podsumował: "Ja nawet wolę, jak się sleeping bus spóźnia. Według rozkładu powinien być o piątej na miejscu, co ja bym robił o piątej rano w Sajgonie? A tak? Spóźnia się, jestem na miejscu o siódmej i mogę iść spokojnie zjeść śniadanie i poszukać pokoju." Święta racja!

Pół godziny po zameldowaniu w hotelu (karaluchy kochają moją wannę) przyjechał po mnie kuzyn i zawiózł mnie do domu pogrzebowego. Tu nie omieszkano mi przypomnieć (kocham Cię, wujku), że ostatnim razem, gdy byłam w Wietnamie także był pogrzeb w rodzinie. Po usłyszeniu tego trzy razy zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy na pewno to nie moja wina...

Cdn.

*Tak, tak. Camel Travel było tylko przykrywką dla tej firmy. Wszystkie przygody związane z przejazdem Wietnamu, korzystając z ich usług, zasługują na osobną notkę - coming soon.
**Easyriderzy to tak na moje xeomowcy zorganizowani w firmach, mający stałe stawki za konkretne programy zwiedzania; często wybierani przez turystów w okolicach Dalat jako ciekawsza alternatywa dla tradycyjnych "biurowych" wycieczek. Noszą charakterystyczne niebieskie kurtki.

26 sty 2013

Nha Trang

Rusek na Rusku. Rosyjski napis na rosyjskim napisie.
Wieczorem czuję się, jakbym była w Moskwie. Co drugie włosy są koloru blond i wszędzie słyszę rosyjski język.

Nha Trang przemierzam jakby w półśnie. Gorączka w połączeniu z zamgleniem wizji (polekowo?) sprawia, że mam lekki wszystkowdupizm. Brakuje mi tylko jakiejś ręki, której mogłabym się złapać, przechodząc przez ulicę.

Puste krzesło obok, puste łóżko też jakoś nie poprawiają nastroju.

Błękitne morze nie cieszy, kiedy każde zdanie okraszone jest kaszlem.
Słońce, którego trzeba unikać "bo leki" i tak dopada, kończąc dzień bólem głowy.

Nha trang po raz drugi - jestem na nie.

PS. Jedyne, co mam wspólnego ze smokami, to smocze owoce, które namiętnie pochłaniam.




24 sty 2013

Mój Wietnam II

Wygląda na to, że wyjazd, który miał być długi, skrócił się do miesiąca i kilku dni. Wyjazd, który miał być spokojny, powywracał moją rzeczywistość do góry nogami. Jestem kawałek za połową pobytu w Wietnamie i przeżyłam już tu najgorszy dzień w swoim życiu, jak i jeden z najlepszych.

Gdzieś pomiędzy bun nem nuong quen, zakrwawionymi rękami, żalem i słońcem przemieszczam się, kaszląc i ucząc bezsensownych, włoskich zdań. Zastanawiam się, co przyniesie przyszłość i staram się nie myśleć. Zapominam o rozsądku wtedy, gdy jest potrzebny. Łykam nieznane pastylki i czytam książki o bogactwie. Plączą mi się języki, ale nie bardziej niż wspomnienia dnia wczorajszego. Nieustannie mylę pojęcia jutra i wczoraj i nie wiem, gdzie jestem, po raz dziesiąty przemierzając tę samą ulicę.

Zgubiłam się w Wietnamie. Zostało mi jeszcze tylko kilkanaście dni, żeby się odnaleźć.


22 sty 2013

Hue - jedzonko

W Hue śniadanka wciągałam w hotelu. Lunche gdzieś przejazdem, a obiadokolacje w fajnych miejscach.;-)

1. Nina's Cafe - 16/34 Nguyen Tri Phuong, 
Zaraz za rogiem mojego hotelu, więc idealna lokacja. Przegenialna obsługa. Przyznać się, kto wołał na kelnerkę "mała dziewczynko"?;-) To słowa jakie znała po polsku. Ceny średnie, porcje średnie, smak - bardzo dobry.

2. Mandarin Cafe - 24 Tran Cao Van St.
Jedzenie nie tak dobre jak w Nina, ale OK. Obsługa średnia, ale bardzo ciekawy i sympatyczny właściciel. Pan Cu jest fotografem, chętnie pokazuje wszystkim swoje zdjęcia - możecie je zamówić w większym rozmiarze. Na zakończenie po posiłku każdy gość dostaje prezent w postaci kartki ze zdjęciem zrobionym przez właściciela. Warto zajrzeć, bo fotografie naprawdę robią wrażenie! Dobrze jest tam pójść na początku wycieczki, bo otrzymacie też mapkę "wycieczki po Hue" - dobra mapka z opisami po angielsku, która pozwoli Wam jeden dzień samodzielnie zwiedzać miasto.:-)


Czego warto spróbować w Hue?
Przede wszystkim bun bo (zupka z makaronem typu bun i wołowiną) + banh khoai (rodzaj pierożków). Zdjęć nie ma, bo jadłam zamiast robić.;P

21 sty 2013

Kazik...

Jego pomnik znajduje się w wietnamskim Hoi An. Jest bardziej znany w Wietnamie niż w Polsce i to w wietnamskiej części Internetu znajdziecie więcej informacji na jego temat...
Jak to się stało?
Kazimierz Kwiatkowski to polski architekt i konserwator zabytków. Na jego postać natkniecie się także  w "Zaginionym królestwie" Moniki Warneńskiej. Hoiańczycy uważają, że to dzięki jego zaangażowaniu udało się uratować tutejszą starówkę przed totalną przebudową. Dopomógł wpisaniu Starego Miasta w Hoi an na listę Światowego Dziedzictwa Unesco


Kazimierz Kwiatkowski urodził się w 1944 r. w Lublinie, od roku 1981 kierował pracami konserwatorskimi w Wietnamie i to tutaj, w Hue zmarł w 1997 r. Jego praca jest przez miejscowych bardzo ceniona i w centrum Hoi an postawiono mu pomnik. Również w cytadeli w Hue i w sanktuarium Czamów w My Son możemy znaleźć tablice upamiętniające Kazika, jak nazywali go Wietnamczycy. Dwa lata po jego śmierci wydano także książkę: "Kazik. Ký ức bạn bè", Nhà xuất bản Đà Nẵng, 1999 ("Kazik. Wspomnienia przyjaciół", Wydawnictwo Danang, 1999).

Ciekawostka: Polscy konserwatorzy zabytków wciąż są obecni w Wietnamie, np. w lipcu 2012 roku Ambasada RP w Hanoi podpisała z Wietnamem, a dokładniej: z Centrum Konserwacji Zabytków w Hue pewną umowę. Jej przedmiotem były "Szkolenia w Hue w zakresie renowacji i konserwacji zabytków dla wietnamskich specjalistów". Projekt trwał do 14 listopada 2012 r.

20 sty 2013

Chú Tý - czyli xe ôm w Huế

Chú Tý - koleś lat 52, czwórka dzieci, pochodzący z Huế.
Zaczepił mnie na dworcu, zawiózł prosto do hotelu. Przekonał mnie do zwiedzania miasta i okolic na siodełku jego motoru. Cały czas było miło. Woził mnie po wszystkich miejscach, czekał. Upewnił się, że umiem poprosić o bilet po wietnamsku. Niemniej ostatecznie wyszło drogo, a mi się nie chciało z nim za bardzo tarować. W sumie więc za dwa dni wożenia w te i we wte zapłaciłam 50$. Sporo na wietnamskie warunki, na polskie? 150 zł za dobre kilkadziesiąt kilometrów.

Gdzie mnie zawiózł, zobaczycie w notce o zwiedzaniu Hue. Poza tym odwiedziliśmy jeszcze miejscowy rynek, a na koniec zawiózł mnie na dobre i tanie bun bo Hue.

Dlaczego warto było wybrać taką metodę?
Bo można zobaczyć więcej! (np. do grobowca Minh Mạng wiózł mnie gdzieś od tyłu, brzegiem rzeki po dziwnych betonowych płytach...;-))
Odstraszał naciągaczy (np. wspomnianą w poprzedniej notce).
Pstryknął mi kilka zdjęć. Zatrzymywał się, żebym mogła zrobić fotki po drodze.
Upewnił się, że umiem dobrze powiedzieć po wietnamsku, jak poprosić o bilet, żebym płaciła wietnamską cenę za wejścia...

Dlaczego nie?
Drogo!:( Kilkugodzinna wycieczka hotelowa to ok. 7$.

Notki z zeszytu:

Pamiątkowe zdjęcie:

19 sty 2013

Huế - zwiedzanie

Podsumowanie bez szczegółowych opisów:)
Huế to miasto, gdzie mieściła się stolica dynastii Nguyễn, obecnie "stolica" środkowej części Wietnamu. Wrażenia po 2-tygodniowym pobycie w Hà Nội: jest tu ciszej, czyściej, mnóstwo zabytków do zobaczenia, ale za to xeomowcy i rikszarze są dużo bardziej natarczywi.

Hotel, w którym się zatrzymałam Ngoc Binh przy Nguyen Tri Phuong całkiem się sprawdził. 8$/noc za jedynkę z oknami i w ogóle, śniadanie w cenie - niewielkie, ale wystarczające na moje potrzeby. Bardzo miła obsługa. Nic nie próbowali mi sprzedawać, byli spoko. Na koniec odprowadzili do autokaru, zanosząc torbę. Największa wada - mrówki w łazience i jakieś dwa uparte komary w pokoju.

Dzień I
Przyjazd. Na dworcu natykam się na chú Tý, któremu udaje się namówić mnie na wycieczkę z nim jako kierowcą. Tego dnia wiezie mnie do:

wioska kadzidełkowa - w zasadzie nie wiem, gdzie to było, ale miłe panie zaprezentowały mi, jak robią kadzidełka i wietnamskie kapelusze, a do tego nie za bardzo próbowały mi coś sprzedać i cieszyły się, że jestem mieszanką;-)

bunkier z czasów wojny z Amerykanami na wzgórzu Vọng Cảnh - najlepszy tu był widok na Rzekę Perfumową...

grobowiec Tự Đức - wstęp 80 000 VND dla obcokrajowców/55 000 dla Wietnamczyków
- położony jakieś 7-8 km od miasta w sosnowym lesie
- wybudowany w latach 1864-1867
- mówią, że dobrze zachowany i najfajniejszy, mi się aż tak bardzo nie podobał

pagoda Thiên Mụ - wstęp wolny
- położona na brzegu Rzeki Perfumowej w Huế, jakieś 3 km od Cytadeli
- zbudowana w 1601 r. wg legendy Thiên Mụ - Niebiańska Pani ukazała się i przewidziała, że pagoda zostanie zbudowana na brzegu rzeki, aby zapewnić krajowi pomyślność
- w późniejszym czasie rozbudowywana
- piękne miejsce, warto wybrać się na chwilę dłużej i dać sobie trochę czasu na kontemplację i odpoczynek wśród zieleni

cytadela cesarska w Huế - wstęp 80 000/55 000
- jeden z wietnamskich zabytków na liście światowego dziedzictwa UNESCO
- kompleks budowli, które służyły ostatnim wietnamskim władcom
- budowana od początku XIX wieku aż do początku XX w.
- z jednej strony miejsce, gdzie widać ślady dawnej świetności i piękna, z drugiej
- wiecznie w remoncie (ogromne zniszczenia wojenne i nie tylko)

Dzień II
grobowiec Khải Định - wstęp 80 000/55 000
- najnowszy, wybudowany w latach 1920-1931
- mieszanka stylów, np. dużo betonu, wyraźne wpływy europejskie
- dobrze zachowany, w zasadzie nówka-glanc, to z niego najczęściej widać zdjęcia...
- nie podobał mi się jego charakter, wystawka m.in. francuskich naczyń i mnóstwo wycieczek z wietnamskimi uczniami


grobowiec Minh Mạng - wstęp 80 000/55 000
- budowany w latach 1840-1843 (budowa ukończona już po śmierci cesarza)
- niemożliwym okazało się zobaczenie wszystkich budowli, bo część ruin jest wyłączona ze zwiedzania (drut kolczasty)
- bardzo dobrze zachowany!
- można tu spędzić cały dzień, spacerując pośród stawów i drzew, odpoczywając w pawilonie wychodzącym na wodę itp.
- zdecydowanie polecam

grobowiec Thiệu Trị - wstęp 40 000/30 000
- budowa rozpoczęła się dopiero w roku (1848) po śmierci cesarza i zakończono ją w 10 miesięcy
- grobowiec wygląda na opuszczony i jest praktycznie niekonserwowany, nie ma tablic informacyjnych
- próbował napaść na mnie pies nieprzyzwyczajony do zwiedzających
- było dość strasznie, nie chciałabym tam zostać sama po zmroku... brrr...
- gdybym miała wybrać tylko dwa grobowce padłoby na Minh Mạng i Thiệu Trị

 pagoda Từ Hiếu
- od maleńkiej chatki w 1843 rozrosła się do sporej świątyni
- po lewej i prawej znajdują się groby mnichów buddyjskich
- ciekawe miejsce
- sympatyczna aura dookoła, ale
- uparta naciągaczka pod bramą
- dla zainteresowanych buddyzmem

 Cầu ngói Thanh Toàn
- drewniany most wybudowany w 1176 r.
- najciekawsza była droga do niego przez wśród pól ryżowych i nad rzeką, nad którą ludzie sobie łowili ryby i żyli po swojemu
- drugi świetny punkt: muzeum narzędzi ludowych za mostem - wstęp bezpłatny, można, ale nie trzeba dać napiwek starszej pani, która prezentuje działanie narzędzi; babcia jest cudowna! pełna energii pokazuje jak się łuska ryż, robi mąkę ryżową, ora przy pomocy bawołu itp... a na koniec prezentuje sztukę żucia betelu.:D

 domek, w którym mieszkał Hồ Chí Minh we wiosce Dương Nỗ
- maleńka, klasyczna chatka, przedstawiająca warunki, w jakich wujek się wychowywał
- mieszkał tam w latach 1898-1900
- szczerze mówiąc, nie moje klimaty, nie wybrałabym się tam ponownie

Gdybym miała jeden dzień na zwiedzenie tych okolic wybrałabym:

  • Dwa grobowce: Minh Mạng, Thiệu Trị
  • Cytadelę
  • Pagodę Thiên Mụ.
Postaram się pisać częściej...;-)

15 sty 2013

A kiedy wybierzemy niewłaściwe sinh cafe...

to pojdziemy autokarem firmy Camel.;)
Mialam zacmienie. Udalo mi sie pomylic sinh cafe, kupilam bilet w tym na luong ngoc quyen 49 zamiast na 52.;) Odebrali mnie o 18.30 a nie 17.30. Przyjechal czlowiek na skuterze, wysadzil mnie na rogu i kazal czekac. Po chwili przywiozl mi jakiegos Koreanczyka i pojechal... Przyjechal minibus. Kierowca wpuscil nas do srodka i zniknal. Przyszedl. Objechalismy starowke 2 razy, zbierajac ludzi po agencjach turystycznych. Kierowca tez juz klal. Czlowiek od skutera co jakis czas podjezdzal i mowil, gdzie jeszcze wjechac. Kiedy w koncu stwierdzil, ze "het roi", kierowca dwukrotnie upewnil sie, czy sprawdzil.
Przy przesiadce do autokaru okazalo sie, ze biuro sprzedalo mi bilet za stara, nizsza stawke. Podczas gdy inni zaczeli wsiadac, Emish stal i czekal az sie dogadaja. Jakos im sie udalo. Powiedzieli w koncu "OK" i kazali wsiadac.
Jestem wiec sobie w autokarze firmy Camel z Hanoi do Hue i nan wrazenie, ze ktos probuje nas uwedzic.;)
Ot, takie tam wietnamskie przygody, ale w sumie to wszystko jest super. A jako ze wsiadalam jako jedna z ostatnich, mam swoj bagaz na oku.:)

Dotychczasowe plusy:
cena
ekipa w autokarze bardziej wietnamska

Minusy:
stres czy bedzie ok.

Szczerze mowiac, warunki jazdy takie same jak i w 'prawdziwym' sinh cafe, a jest ciekawiej. I ten luz laski z biura: moj pickup spoznia sie godzine i dzwoni 5 raz przypomniec, zeby mnie odebrali, ale z wiekszym przejeciem dopytuje, czy na pewno jadlam obiad.;)

Tyle z trasy. Pozdrowienia od Misia.

9 sty 2013

Scenka codzienna

...czyli jak nieznajomość języka zamienić w chore gardło.

Obiadek w ryżowni dla ludu* na dzielni Adiego (okolice rynku Tu Lien). Pani nr 1 ładuje mi talerz ryżu, ja pokazuję palcem, co chcę do tego. Na koniec podchodzę zapłacić rachunek. Pani nr 1 gdzieś zniknęła, więc nr 2 pyta, co jadłam (haha, jakbym umiała to nazwać...;)). Dogadywanie nam nie idzie. W końcu przychodzi pani nr 1, kasuje mnie, a na koniec pyta mnie zmartwiona: "em bi om a?" (chora, co?).

Kurtyna.

*na stypendium nazywaliśmy tak wszelkie miejsca, gdzie dostaje się miseczkę ryżu, bulion do popitki + wybiera z tacek dodatki (mięsko, warzywka itp.)

8 sty 2013

Podsumowanie pierwszego tygodnia

Postanowiliśmy chociaż pokrótce podsumować, co z Miśkiem robimy i zwiedzamy. Pełne opisy przyjdą później, bo nie nadążamy pisać. Jest nam tu całkiem fajnie, tylko stare kości ciągnie już do jakiegoś ciepełka.

Tydzień w Hanoi minął nam na:
  1. zwiedzaniu:
    - okolice jeziora Hoan Kiem
    - Świątynia Literatury
    - Muzeum Etnograficzne
    - Muzeum Kobiet
    - Wodny Teatr Lalek
    ...
  2. przystosowywaniu:
    - uszu do hałasu - ruch drogowy, karaoke u sąsiadów, obnośni sprzedawcy, dzieci, psy, koty, transformatory po nocach itp. itd...
    - ciała do ruchu drogowego (włażę już wszędzie i jeszcze żyję) i niespodziewanego dotyku obcych ludzi (jazda autobusem w Hanoi nie należy do doświadczeń przyjemnych, ale jest tania;-))
    - całej swojej postawy do targowania, stawiania na swoim itp. (okoliczny targ jest super, ale jedna baba na starówce mało mnie nie pobiła, gdy nie chciałam przepłacić za jedzonko...)
  3. spotkaniach ze starymi znajomymi.
Od kilku lat Hanoi o tej porze roku jest bardzo zimne*. 10 stopni na dworze i brak ogrzewania w domu to nie jest to, co Misie lubią najbardziej. Dlatego chcemy jechać na południe. Właśnie robimy rozpiskę trasy i na dniach będziemy ruszać.:-) 

Tak się prezentowaliśmy wczoraj po spektaklu:

*Niech pogodę w Hanoi odda opis warstw ubrania: koszulka, koszula, sweter, polar, kurtka. Śpimy z Misiem razem. Zawsze to cieplej, prawda?;-)

2 sty 2013

Krótkie podsumowanie pierwszego dnia

Ruszamy z Miśkiem w drogę! Chyba się Pysssf panom od kontroli bagażu spodobał,
bo ładnie się uśmiechali, jak go zobaczyli.
Vietnam Airlines - witamy na progu Wietnamu
Czy mentalność narodu ma wpływ na linie lotnicze? Zaczęło się od bagaży. Wszystkie półki były zapchane, a pasażerowie wciąż mieli poupychane pod nogami torby. Wyglądało jakby każdy miał co najmniej po dwa pakunki. Co mnie zdziwiło, to obfitość alkoholu i jedzenia. Jakoś wierzyć mi się nie chce, że wszystko było kupione w strefie bezcłowej.  Po posiłku wszyscy poszli grzecznie spać, żeby po 2-3 godzinach zacząć wycieczki. Ludzie całą noc podjadali! Biegali do stewardess i wracali z zupkami chińskimi. Robota stewardessy w VA wydaje się cięższa niż w innych liniach. Nie wyglądało, że miały jakiekolwiek szanse się przespać. Najbardziej jednak rozczulili mnie współpasażerowie. Siedziałam pomiędzy dwiema rodzinkami, każda wyposażona w chłopca sztuk raz wiek na oko 5-6 lat. Młodzieńcy rozmawiali ze sobą po... czesko-wietnamsku. Śpiewali czeskie piosenki, ale gdy rodzice marudzili, że są za głośno, powtarzali "ối trời ơi".;-) Jeśli ktoś nie lubi dzieci, zapachów jedzenia i rozmów ze współpasażerami, to odradzam te linie.;-)

Dojazd z lotniska
Przy odbiorze bagażu zaczepiła mnie dziewczyna z Holandii z pytaniem, czy nie pojechałybyśmy jedną taksówką do centrum. Niestety nie bardzo mi to pasowało, ale poradziłam jej, żeby zamiast tego zdecydowała się na autokar, który jeździ do Centrum i kosztuje prawdopodobnie 40.000 (cena się później potwierdziła). Jeśli i tak wybierasz się w okolice starówki, to opcja tania i wygodna jednocześnie. Możesz dojechać taniej autobusem miejskim (np. 17 do Long Biên) - wady 1,5 h jazdy, może być tłok i musisz przejść się kawałek (do Jeziora jest ok. 2 km) albo przesiąść się w inną linię. Zaleta: cena - 7.000. Mnie niestety pozostało wziąć taksówkę. Raz, że Adi (u którego na razie się zatrzymałam) mieszka w dzielnicy, której totalnie nie znam, kaaawał od centrum, dwa - bieganie samej z dużą torbą nie bardzo mi się uśmiechało, zwłaszcza, że brzuch po wyrostku ciągle nie lubi wysiłku. Tabliczki na lotnisku podają stałą cenę za przejazd do miasta - 330.000. Popsułam trochę krwi taksówkarzom, ale w końcu jeden zdecydował się zawieźć mnie za 300.000. Przy czym żaden nie znał adresu, który im podałam (przepytałam dokładnie wszystkich;-)). Tak więc pierwsze, co zrobił taksówkarz po ruszeniu z miejsca, to zadzwonił do znajomego, gdzie to jest i czy mu się opłaca jechać (wtf?). W końcu jednak dotarliśmy. Taksometr przekroczył już wtedy stawkę 300.000 dość znacząco, ale umowa jest umowa i pan nie chciał donga więcej. Ogólnie więc było ql.:D Najlepsza w miejscówce Adiego jest cisza i śpiewające ptaszki (chociaż koguty piejące o 11 przed południem to lekka przesada!).;-)

Sentymentalnie
Po wyspaniu się zwiedziłam stare kąty na Bách Khoa, zjadłam cơm rang dưa bò (czyli ryż smażony z wołowiną i warzywami) i na koniec wylądowałam na bia hơi ze starymi znajomymi i nowymi już też;-). W sumie to oni powinni prowadzić takiego bloga o Wietnamie, bo wiedzą na pewno więcej niż ja w tej chwili. Mimo wszystko przeżywam lekki szok i jest mi strasznie dziwnie, tak... nierealnie? Serio? Jestem w Hanoi? Co ja tu robię? Mam nadzieję, że za kilka dni będzie lepiej. A tymczasem odezwa do Polaków przyjeżdżających do Wietnamu w celach turystycznych. Pomyślcie o rodakach mieszkających tu na stałe - kilo sera czy pętko kiełbasy zawsze w cenie!:-)
cơm rang dưa bò
Przechodzenie przez ulicę
Mam problem. Nie boję się wchodzić na ulicę, ale idę złym tempem. Czuję, że idę złym tempem. Cała sztuczka polega na tym, żeby wejść i iść równo, a ja jeszcze reaguję na klaksony. Klakson oznacza: "hej! jadę!" a nie jak w Polsce: "stój, gdzie leziesz". Chwilę mi zajmie przestawienie.;/
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...