Kiedy spotkałam mojego też "mieszanego" przyjaciela, nie musieliśmy zadawać sobie pytania, jak to jest. Od razu wiedzieliśmy, że nasze odczucia są wspólne. Gdy pytają Cię, jak się czujesz mając mamę/tatę z Wietnamu, odpowiadasz zwykle jakoś wymijająco. Temat schodzi na tolerancję, na zachowanie dzieci w szkole; przezwiska, dystans. Takie nic nieznaczące i wiele znaczące szczegóły.
Ale bycie mieszanką (tak, uparcie będę używac tego słowa!) to coś więcej. To wychowanie na styku dwóch różnych kultur, gdzie dwoje kochających ludzi na co dzień zmaga się z własnymi przekonaniami, odmiennościami, gdzie rodzice przesiąkają nawzajem swoimi wierzeniami, zwyczajami... Jeśli przyjrzycie się żonie i mężowi po 30 latach małżeństwa, zobaczycie jak bardzo się do siebie upodobnili. A co wychodzi z takiego upodobnienia w przypadku dwóch osób wychowanych w odległych kulturach? To właśnie dzieci takich mieszanych par maja okazję (i konieczność) obserwowania, jak działa taka synergia.
Ołtarzyk przodków w katolickim domu, polski tata powtarzający, że jest wietnamskim patriotą, wietnamska mama, która robi najlepszy bigos. Piękne pomieszanie z poplątaniem, które w jakiś przedziwny sposób poszerza dziecięce horyzonty, jednocześnie powodując ambiwalentne uczucia.
![]() |
Uwielbiam to zdjęcie. Za zegar po dziadku i wietnamskiego słonia. |
A potem ten stan mija i myślisz sobie, że nigdy, ale to przenigdy nie zamieniłbyś siebie na nikogo innego. To właśnie wychowanie w takim a nie innym otoczeniu, z rodzicami, którzy miłością pokonywali swoje ograniczenia, sprawia, że masz szerzej otwarte oczy i tolerancja nie jest dla Ciebie tylko kolejnym, ładnie brzmiącym słowem.
I zawsze chcesz więcej... Żeby poczuć się kompletny, musisz choć w jednym momencie swojego życia zagłębić się obu rzekach.